Da się słyszeć głosy, że szkody górnicze, które po zakończeniu eksploatacji w Kopalni Pomorzany pojawiają się na naszym terenie, to coś wyjątkowego, coś czego dotąd nie doświadczyliśmy. Oj, było już tak, było nie raz, nie dwa, a nawet bywało – proszę mi wierzyć – znacznie gorzej. Nie mam zamiaru lekceważyć zagrożenia, a zwłaszcza udawać, że go nie ma, bo zagrożenie istnieje, ale nie mam zamiaru popadać w panikę, a zwłaszcza jej siać. Sądzę jednak, że obawiać się powinniśmy przede wszystkim podtopień na terenach, na których kiedyś tworzyły się rozlewiska, albo płynęły strumienie, bo gdy woda wypełni lej depresyjny, może pojawić się tam, gdzie kiedyś już płynęła lub stała; wszak jak stwierdził zagrany brawurowo przez Jana Kobuszewskiego majster w skeczu Kabaretu Dudek: „Dana woda podlegająca ciśnieniu, napotykając na otwór, czyli szczelynę – wypływa. Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”.

Tak więc odrodzą się stawy w Laskach, pojawią źródła, o których starsi zapomnieli, a młodsi nie mieli pojęcia, że kiedyś biły. Proszę bardzo, pisząc te słowa dotarła do mnie informacja, że odnowił się na całej długości potok Dębieśnica i toczy wodę od Źródła Miłości u podnóży wzniesienia Świniuszka w Rodakach do zalewu Malinka w Kluczach. Druga prawda jest taka, że żyjemy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie występują zjawiska krasowe sprzyjające tworzeniu się jaskiń, a w konsekwencji zapadlisk – a z geologią, proszę wybaczyć, też się nie wygra. I trzecia prawda – skoro przez setki lat czerpaliśmy ogromne zyski z górnictwa, co wiązało się z czasem brutalną ingerencją w środowisko, to teraz – po zakończeniu eksploatacji rud – musimy się liczyć ze skutkami swojego działania; nie można, jak to mówią: zjeść jabłka i mieć jabłka.

Już na pierwszy rzut oka ekscentrycznie wygląda olkuska bazylika pw. św. Andrzeja Apostoła – turysta, który ją widzi pierwszy raz, jest zdumiony mnóstwem daszków i rynien, zamontowanych tak, żeby deszczówka nie spływała po ścianach budynku – trochę to przypomina chińskie pagody. Kiedy dokładnie przyjrzymy się olkuskiej bazylice – od wewnątrz – zwraca uwagę pochyłość ścian. Nie są proste, jak powinny być i jakimi zapewne były, gdy je wznoszono; wystarczyłoby wziąć poziomicę, ale nie jest to konieczne, bo pochyłość widać gołym okiem. Tak, ściany są odchylone od pionu i gdyby nie zewnętrzne przypory, które do nich domurowano w XIX wieku, prawdopodobnie ta świątynia nie doczekałaby naszych czasów – tak jak się stało z innymi olkuskimi kościołami, murami miejskimi, bramami i basztami, ratuszem i wieloma kamienicami, które na rycinie Dominika Deutscha z 1761 r. są już ruinami.

  
fot. Daszki i przypory bazyliki pw. św. Andrzeja w Olkuszu

Tak, w wyniku działalności górniczej miasto niszczało, budynki się rozpadały, zapadała ziemia. Lustracje z końca XVIII w. i pocz. XX podają, że właściwie wszystkie olkuskie kościoły – z racji pękania murów i stropów, były w opłakanym stanie. Najgorzej przedstawiała się sprawa z kościołem św. Krzyża, przez krótki czas zborem kalwińskim („ściany od spodu aż do wierzchu w wielu miejscach zrysowane” - opisywano go w 1783 r.), kościołem szpitalnym św. Ducha (funkcjonował przy nim szpital dla zniedołężniałych górników; w 1783 r, pisano: „mury nietylko już porysowane, ale porozstępowane”) i augustiańskim kościołem Najświętszej Marii Panny, którego ściany musiały zostać wsparte przyporami. Nie lepiej było z murami miejskimi, basztami i bramami; w dokumentach miejskich pisano wówczas o katastrofalnym stanie tych budowli, np. Bramy Sławkowskiej: „Ponieważ Brama Sławkowska i Rudera w Ulicy Sławkowskiej rożnie kamienicy dla przeieżdżających osób wielce niebezpieczna jest. Przeto zapobiegając wielkiemu każdy kolwiek nastąpić mogącemu nieszczęśliwemu przypadkowi Magistratowi (…) (nakazuje się – dop. OD) ażeby Rudera i Bramę wzwyż rzeczona niezawodnie (rozebrać), jako też jeżeliby Magistrat także Bramę Krakowską niebezpieczną był uznał; tedy (nieczytel.) i tę rozburzyć potrzeba. W Olkuszu 3 sierpnia 1797”.

A co z kwestią zapadlisk? Pamiętam zapadliska w lasach pod Olkuszem, z lat 70. i 80., to znaczy z czasów, kiedy prawo górnicze przyzwalało jeszcze na wydobycie tzw. metodą zawałową, czyli wybierano urobek zwalając górotwór. Ciężko się człowiekowi przyznać do głupoty, ale byliśmy dziećmi, a wtedy dzieci chodziły samopas, więc przy różnych okazjach biegliśmy z Mazańca – jak mówiliśmy „na leje” ...poskakać do nich dla zabawy. Były ogromne. Potem, w latach 90., zostały zrekultywowane i o nich zapomniano. Teraz się „przypomniały”, bo woda wypłukuje z komór piasek posadzkowy, tworzą się pustki i ziemia się zapada. Leje, te sprzed pół wieku, to też nie było novum. Na mapie wspomnianego Dominika Deutscha doliczyć się można około 400 zapadlisk i szybików górniczych. Tyle, że wtedy były praktycznie wszędzie. I powodowały duże szkody. Mamy relacje, że w kościołach sypały się tynki: w 1694 r. podczas Mszy Św. w kościele św. Andrzeja „o mało kawal wapna nie wpadł (księdzu) do kielicha”, nie tylko tynki się sypały z pękających stropów – w 1695 w tymże kościele mało brakowało, by cegła zabił kobietę. Wszystko wszelako dlatego, że nie stosowano się do zakazu prac górniczych pod zamieszkałymi terenami, bo zrazu nie było tak zwanych filarów ochronnych. A nawet gdy wszedł królewski ukaz zakazujący takich działań, nie stosowano się do niego, choć przewidziana kara była sroga – ścięcia przez kata na środku rynku. Tak, Olkusz był bogatym miastem i stać go było na kata, który czynił swoją powinność. Taka ciekawostka; we wschodniej części miasta jest miejsce, zwane Katowskim, zapewne jest to działka tutejszego kata, kto wie, czy nie znajdował się tam też lupanar, do którego prowadzenie miejski oprawca miał przyzwolenie od rajców. Mimo to w okolicach rynku były nielegalne szybiki kopalniane – sporo ich odkryto podczas badań archeologicznych poprzedzających ostatni remont rynku. Turyści mogą sobie taki nielegalny szybik obejrzeć, w piwnicy w Batorówce; jeszcze głębszy jest w kamienicy Myszkowskich - na najniższym, trzecim poziomie piwnic. Na szczęście w późniejszych czasach już pod Olkuszem nie dobywano rud, ale kto tak naprawdę wie, jak bardzo w średniowieczu podziurawiono ziemię pod zabudowaniami? A przecież mamy pod miastem jeszcze korytarze dwóch sztolni – Pileckiej i Ponikowskiej; szybik tej pierwszej znajduje się na dziedzińcu Centrum Kultury przy ul. Szpitalnej. Ale sztolnie, ich specyfika, to temat na osobny tekst.

 
fot 1. - Zapadlisko pod Olkuszem, 


Olkusz był przez długi czas jednym z najbogatszych miast Rzeczypospolitej; jego rozwój wiązał się z przemysłem górniczym i hutniczym. I upadek przemysłu – wynikły za przyczyną wojen i trudnej sytuacji kraju – przyczynił się do upadku samego miasta. W końcu XVIII w. z dawnej świetności Olkusza pozostało niewiele. W 1787 r. Aleksander Saryusz Romiszewski, skarbnik i burgrabia zamku na Wawelu, właściciel Bolesławia, gościł w bolesławskim pałacu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i jego dwór. Monarcha dokonywał wówczas lustracji Olkusza. W Srebrnym Grodzie, z racji jego podupadnięcia, nie było miejsca, gdzie mógłby przenocować król i dworzanie – dlatego wybrano Bolesław. Kilka lat wcześniej, w 1784 r., z polecenia Poniatowskiego, z roboczą wizytą odwiedził Olkusz Jan Filip Carosi, członek berlińskiego Towarzystwa Badaczy Natury, kustosz gabinetu królewskiego; przyrównał miasto do zniszczonej trzęsieniem ziemi rodzinnej Lizbony. Takie oto miasto zobaczył Carosi: „Na rynku nie widać żadnego porządnego domu. Jedyny dom, który jest odnowiony to dom komisji królewskiej a i tak jest on na pół ruiną. Widać jeszcze 2 lub 3 domy, z których największy należy do hrabiego Wielopolskiego (obecna kamienica „Pod kaflami” – dop. OD) i ma w całości mury i dach. Reszta zdaje się lada chwila grozić zawaleniem, tak jak i brama miejska i mury”.
Nie wszędzie było tak źle, jak w Olkuszu, ale żeby było dużo lepiej, też nie można powiedzieć. Wspomniany pałac w Bolesławiu, goszczący króla Poniatowskiego, nie zachował się do naszych czasów – i ten fakt również można złożyć na karb szkód górniczych, które wnet po królewskiej wizycie doprowadziły budynek do popadnięcia w ruinę. W poł. XIX w. jego właścicielka Konstancja Lubieńska nosiła się z zamiarem remontu gmachu, ale na zamiarze się skończyło. Właściciele mieszkali już wtedy w przebudowanej na dwór dawnej oficynie pałacowej. Resztki pałacu zostały rozebrane na pocz. XX wieku przez ówczesnego zawiadowcę miejscowej kopalni Franciszka Jasińskiego. Pozostały po nim tylko piwnice i wmurowane w ścianę jednego z domów przy ul. Głównej ozdobne elementy kamieniarki.

 

Konkluzja jest taka: musimy się pogodzić z faktami, że szkody górnicze to nieodrodny element pejzażu kulturowego zachodniej części ziemi olkuskiej. W tej materii przypominamy Śląskie miasto, gdzie na domach często montowane są specjalne klamry, które zapobiegają rozpadnięciu się ścian. Osobną sprawą jest, że szkody górnicze mogą też być elementem wzbogacającym krajobraz, a wręcz tworzącym nowe, atrakcyjne miejsca z dużym potencjałem turystycznym.


fot. 2 - Pustynia Błędowska

Przykładem niech będzie Pustynia Błędowska. Przecież ten obszar uwolnionych piasków polodowcowych to widomy efekt działalności człowieka. Lasy zostały wycięte, bo potrzebowano drewna do obudowy chodników i szybików kopalniach, czy do konstrukcji maszyn (m.in. kieratów konnych do wyciągania urobku), oraz dla hutnictwa, do pieców, w których wytapiano ołów i srebro. Dzięki temu mamy na naszym terenie coś wyjątkowego, jedną z nielicznych pustyń w Europie (jest na przykład naturalna pustynia w Hiszpanii), do obejrzenia której garną się turyści z całej Polski, a także z zagranicy – na wszystkich robi ogromne wrażenie.

 
fot. Staw Zielony w Kluczach

W Kluczach znajdują się również dwa piękne stawy: Zielony i Czerwony, wszak to też nie są zbiorniki naturalne, to zalane stare kopalnie rud żelaza. A teraz w Bolesławiu – można powiedzieć: na naszych oczach – w wyrobisku pozostałym po kopalni piasku - powstaje duże jezioro, które żartobliwie zaliczono już do „Pojezierza Olkuskiego”. Z nazywaniem tego zbiornika bym się wstrzymał; niech mu nazwą nadadzą mieszkańcy gminy, na której obszarze się znajduje.

 
fot. Staw Czerwony w Kluczach

Już teraz jednak ciągną do tego miejsca ludzie, którym marzy się letnia kąpiel w lazurowej wodzie. Na to, rzecz jasna, jeszcze za wcześnie na kąpiele, czy kajaki, ale i tu widać zarysowujące się możliwości wykorzystania akwenu, który tak nieoczekiwanie się pojawił. Wreszcie cieszą się ekolodzy, bo powstanie zbiorników wodnych w naszym dotąd suchym, ubogim pod tym względem terenie, to dla przyrody same zalety. Mamy więc plusy, mamy minusy – oby jedne nie przesłoniły drugich, i oby tych pierwszych było więcej.

 
fot. Zalewisko w wyrobisku byłej kopalni piasku podsadzkowego

Olgerd Dziechciarz


Bibliografia:
„Magistratowi Miasta Królewskiego Olkusza, Pkt 22. Akta Magistratu Miasta Olkusza tyczące się obwarowań miasta 1797 r.”
Olgerd Dziechciarz, „Przewodnik po ziemi olkuskiej”, Olkusz 2002.
Danuta Molendowa, „Górnictwo kruszcowe na terenie złóż śląsko-krakowskich do polowy XVI wieku”, Wrocław – Warszawa – Kraków 1963.
Mieczysław Smolarski, „Dawna polska w opisach cudzoziemców”, Warszawa 1958